środa, 24 kwietnia 2013

Trwałość i styl eko

Generalnie lubię wszelkie pomysły związane z oszczędzaniem i niemarnowaniem jedzenia, ubrań czy sprzętu. W praktyce nie jestem jednak radykałem i nie zawsze gaszę po sobie światło czy mam idealnie zaplanowane menu, żeby nic nie spleśniało. Zdarzają mi się wpadki.

Nieustannie zadziwia mnie, że żyjemy w czasach, gdy wszelkiej maści produkty są tworzone z (krótką) datą przydatności do użycia, podczas gdy moi rodzice, mają nieraz obuwie czy odzież, które nosili na studiach i wiele z tych blisko trzydziestoletnich ciuchów wygląda lepiej niż którykolwiek mój 5-letni sweter czy sandały. Wkurza mnie to! Że choćbym kupiła buty z najwyższej półki, nie będą one już takiej jakości jak te, które produkowano kiedyś.

I tu nie chodzi o to, że nie lubię mieć nowych, ładnych ubrań - pewnie że tak. Ale problem chyba nie leży w niechęci wobec konsumpcjonizmu. Ja po prostu nie lubię dziadostwa. A do kupowania dziadostwa jestem zmuszona, bo żadna marka nie wkopie się w produkowanie zbyt dobrych jakościowo produktów, bo zmniejszy sobie podaż. Irytuje mnie fakt, że kupuję sweter, wypiorę go dwa razy, a on wygląda jak psu z pyska wyjęty. Dramat.

Albo pralki. To jakieś straszne, że nie opłaca się wymieniać w nich części, ale jak już się zepsują to na amen. I nie ma naprawy, bo lepiej kupić nową. I to samo - z telewizorami, komputerami (właśnie, z komputerami!), telefonami komórkowymi...

Czasami Stolica kojarzy mi się właśnie z takim pędem do konsumpcjonizmu. Pewnie trochę skrzywiony to obraz, bo i tu sporo aktywistów i marnotrawców tam. W Górskim Mieście, jeżeli ludzie naprawiają stare sprzęty, to dlatego że przywykli, że po prostu starego się nie wyrzuca, a zepsute się naprawia. Nawet jeżeli stać ich na zmienianie sprzętu co jakiś niedługi czas.

I osobisty rys - u Mamy w domu, domu wielopokoleniowym, bo i Babcia z Dziadkiem tam mieszkają, jest zawsze dużo Rzeczy. Jeżeli potrzebuję gwoździa, zamka, żabek do powieszenia firanek, nawet tkanin, klamerek czy innych pierdółek budowlano-domowych - u mamy na pewno są, bo przez lata się nagromadziło tam tego mnóstwo i wszystko podzielone jest w odpowiednie kategorie. W Stolicy będę więc "uboższa" o te wszystkie zbiory i wszystko będzie trzeba kupować, bo przecież nie zawsze będzie się dało poczekać na wyjazd w odwiedziny żeby zabrać coś z domu. O sprzętach kuchennych i meblach nie wspomnę, bo nie będę w końcu robić listy, ale możecie sobie wyobrazić.

I właściwie nie wiem dlaczego czuję się tak przywiązana do tych rzeczy, które mogę wziąć od Mamy. Może dlatego że nie lubię marnotrawstwa, a może też dlatego, że takie "pożyczanie cukru" to zwyczaj zacieśniający więzy, zwłaszcza z własną rodzicielką. Smutno mi czasem, gdy myślę, że pozostanie tutaj będzie znaczyło rozłąkę na zawsze. Choć przecież już ponad 5 lat mieszkam poza domem, wracam w odwiedziny do niego rzadko... A nawet kiedy dłużej siedzę w Górskim Mieście, wcale nie spotykamy się codziennie, bo obie jesteśmy zagonione. Może to tego samego typu żal - utrata możliwości, która dotyka mnie, gdziekolwiek się znajdę. I tych utrat już zawsze będę się obawiać?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz