poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Mit Stolicy - Górskie Miasto i przekonania o możliwościach

Nie wiem jak jest w innych małych miejscowościach, ale w Górskim Mieście często zdarzało mi się słyszeć, że studiowanie w Stolicy to takie "wow" i coś na naprawdę wysokim poziomie, wymagające szacunku i uznania. Co więcej, tytuł doktora nauk jakichkolwiek, prawdopodobnie dodawałby +100 do (postrzeganej) wiarygodności i kompetencji, gdybym przypadkiem otworzyła prywatny gabinet w moim Górskim Miasteczku.

Tymczasem będąc tutaj, studiując, później pracując i obracając się pośród ludzi wykształconych, z żalem przekonuję się, że myślenie z powyższego akapitu jest mocno przesadzone. Tytuł doktora, to zaledwie dowód napisania pracy na jakiś konkretny temat i być może wiedzy w tym wąskim zakresie. Doktorat może też stanowić świadectwo zaangażowania i fascynacji danym tematem. Nie ma zaś nic wspólnego z doświadczeniem i kompetencjami praktycznymi, jak się powszechnie (tak mi się dotąd wydawało) uważa.

Nietrudno też pracować tu w dużej, ogólnopolskiej firmie. Powracając w rodzinne strony i pokazując taki wpis w CV, zapewne może się wydawać, że ta osoba była "kimś" bo pracowała w firmie A czy B, dobrze wszystkim znanej (a w rzeczywistości było to stanowisko może i całkiem odpowiedzialne, ale wcale nie mniej poważne niż gdyby ktoś założył własną firmę i działał lokalnie, jednak nie była to firma rozpoznawalna ogólnopolsko).

Niewątpliwie fajnie jest móc być w bliskiej odległości od studiów podyplomowych czy ciekawych wydarzeń kulturalno-naukowych (np. seria wykładów z okazji Festiwalu Nauki czy Tygodnia Mózgu). W Górskim Mieście takie też się zdarzają, ale różnorodność zależy od zainteresowań organizatorów, tak więc z tego co widziałam większość takich wykładów dotyczy historii albo kwestii religijnych (ściślej w ujęciu katolickim).

I tutaj muszę dokonać pewnego wyznania. Pomimo udziału w kilku zaledwie konferencjach naukowych (za które płaciłam), nie miałam okazji dotrzeć na żaden darmowy wykład z jakże interesujących mnie tematów. Byłam na jednym festiwalu filmowym (Watch Docs - niesamowite wrażenia) i oglądnęłam zasadzie tylko jeden dokument.

Do czego zmierzam? Że pomimo mieszkania w Stolicy, tak osławionej kulturalnie i naukowo... Nie korzystam z jej zasobów, bo siedzenie w domu cenię ponad wszystko (nie jest to moja dewiza, ale obserwacja zachowania ;)). Z przyjemnością oglądnę sobie serię wykładów na ted.com, czy wezmę udział w konferencji online, ale żeby wsiąść w tramwaj/metro/autobus i gdzieś dojeżdżać, choćby 15 minut - nieee. Zapał kończy mi się na planowaniu (dowodem wpis kilkunastu wykładów z Festiwalu Nauki do kalendarza i brak udziału w żadnym), gdy mam godzinę do danego wydarzenia, uznaję że nie jest ono warte opuszczenia domu, bo akurat robię coś ciekawszego. 

Tu pojawia się pytanie - czy więc ten stan się zmieni? Oczywiście powinnam zadać to pytanie inaczej - czy ja się zmienię? Bo jeżeli tak dalej ma to wyglądać, to argument, że mieszkając w Górskim Mieście tracę dostęp do wydarzeń naukowych, jest mało przekonujący. Po prostu.

Chciałabym dodać jeszcze jeden wątek - oprócz Mitu Stolicy w Górskim Miasteczku jest też powszechnie spotykana niechęć wobec Stołeczniaków (zdaje się, ze to moje słowotwórstwo na określenie mieszkańca Stolicy), którzy uznawani są za osoby wywyższające się, zarozumiałe, siejące zamęt i zniszczenie (szczególnie podczas wypoczynku i po alkoholu).

Ja, osobiście, podczas niemal dwóch dekad życia w Górskim Mieście - z żadnym przykładem takiego Stołeczniaka się nie spotkałam. Pamiętam jednak moje ogromne zaskoczenie niedługo po przeprowadzce, gdy ludzie ze Stolicy okazywali się przemiłymi i uczynnymi ludźmi, nieraz stokroć milszymi od góromieszczan  (zarówno ci spotykani na ulicy, jak ci pracujący w usługach).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz