sobota, 20 kwietnia 2013

Dzieckiem być, czyli jak być dorosłym tam, gdzie zawsze się było dzieckiem

Wyjechałam z Górskiego Miasta na studia jako osoba pełnoletnia. Jednak mentalnie i finansowo byłam jeszcze dzieckiem, w dużej mierze zależnym od rodziców, którzy mnie utrzymywali. Później wyszłam za mąż i stałam się niezależna finansowo (praca), a także zdobyłam wykształcenie, więc byłam też w pewnej mierze "specjalistą" w jakiejś dziedzinie.

W Górskim Mieście pojawiałam się w ramach wypoczynku, a więc do pewnego stopnia znów byłam tam w roli dziecka (bo przecież u tych rodziców zjemy obiad, Ci nam pożyczą samochód etc.). Tak też jest do dzisiaj, dlatego pewną obawą napawa mnie myśl, że kiedyś musiałabym wrócić i określić na nowo swoją tożsamość - zaczynając pracę w Górskim Mieście, byłabym Specjalistą, ale zatrudniając się w lokalnych placówkach, zawsze ktoś kogoś zna - zawsze dla danego współpracownika byłabym czyjąś córką, wnuczką, synową, może też znajomą znajomego, a dopiero potem Specjalistą). Gdy przelewam te myśli na papier (ekran?) obawy te wydają mi się śmieszne, a z drugiej strony niesamowicie realne.

Gdybyśmy wrócili do Górskiego Miasta w najbliższym czasie, mieszkalibyśmy w jednym domu z Teściami (dom ma dwa niezależne mieszkania). Są to bardzo fajni ludzie, którzy wyznają dewizę "nie wtrącać się w życie młodych". Jednak, mimo wszystko - jest to ICH dom, a mieszkanie, które zajmujemy zawsze gdy wracamy, zostało urządzone za ich ciężko zarobione pieniądze (mam tu głównie na myśli drewnianą boazerię i stolarkę drzwiową). Nie muszę chyba wspominać, że ja bym chciała inaczej to wszystko urządzić, może nawet poburzyć trochę ścian i w efekcie "zniszczyć" ich wkład. Nie będę nawet wspominać mojej rodzicielki, która swoje trzy grosze do pomysłu na wystrój na pewno by miała. Tutaj nie musimy borykać się z takimi problemami, przede wszystkim dlatego, że nie mamy tu swojego własnego mieszkania :P

Inną kwestią jest robienie posiłków - zawsze gdy przyjeżdżamy, teściowa robi obiad codziennie dla teścia, więc robi po prostu więcej jedzenia, byśmy też mogli z nimi zjeść. Jest to dla mnie o tyle trudne, że w Stolicy nie zawsze gotuję codziennie, a gdy wracam w rodzinne strony, po prostu chcę odpocząć i w ogóle nic nie robić. Zasada wzajemności zmusza mnie jednak do odwdzięczenia się za pożywienie i w efekcie ja też robię obiady, ale z uwzględnieniem gustów teściów. Nie jest to problem, gdy mówimy o przyjeździe na czas jakiś do domu. Nie wiem jednak, jak mądrze trzeba by to ustalić, gdybyśmy mieszkali na stałe w jednym miejscu - nie chcę robić z tego jakiejś dużej afery, jednocześnie nie chcę gotować dla teściów (za często), bo z Lubym lubimy zupełnie inne jedzenie. Myślę, że choćby było to odebrane z ich strony ze śmiechem, chciałabym żebyśmy ustalili zasady wspólnego jedzenia, np. że raz w tygodniu jemy na zmianę razem (czyli w sumie raz gotuję ja, raz teściowa), a poza tym rozdzielamy nasze gospodarstwa domowe. Czy jednak byłabym potraktowana poważnie? Czy mąż, lubiący przecież kuchnię swojej mamy, nie wymykałby się zjeść coś u niej? Troszkę brzmi to sprzecznie - bo wcześniej napisałam, ze z Lubym lubimy inne jedzenie - to prawda, ale jest też kilka punktów wspólnych, ulubionych posiłków, których nie chciałabym "odbierać" Lubemu. A z drugiej strony, chciałabym mieć poczucie, że jesteśmy "osobną" rodziną, a nie gośćmi w domu Teściów (a szczególnie ja - że jestem domownikiem u siebie, a nie gościem Męża).

Obawiam się wreszcie, że nasze gotowanie może się nie udać i w efekcie będziemy "sępić" na teściach, bo jak mówiłam, nie zawsze gotuję codziennie, a teściowa chętnie się dzieli z nami obiadem. A z jakiegoś powodu chcę w tej kwestii być oddzielna z Lubym (chyba właśnie chodzi o to bycie "u siebie").

I znów, gdy czytam powyższe zdania, pierwszy raz na piśmie a nie tylko w głowie, wydają mi się nawet trochę zabawne, bo przecież takie konflikty, nawet jeżeli będą miały miejsce - przeminą i coś się w końcu ustali.

Wrócę jeszcze do życia zawodowego - rodzeństwo Lubego nigdy nie wyjechało z Górskiego Miasta (studiowali zaocznie lub przeszli na zaoczne), ich małżonkowie również stamtąd pochodzą. Obydwu parom wiedzie się dobrze lub bardzo dobrze i widać, że w dużej mierze weszli w rolę dorosłych bezproblemowo (mimo braku "separacji" od rodziców porównywalnej do naszej). Choć kilka ciekawych rozmów w tym temacie przeprowadziliśmy i widzę nieraz, jak dużą wartością jest wyjechać i pomieszkać "na swoim"... O tym być może napiszę jeszcze kiedyś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz